Miasto jest tworem budowanym przez jego użytkowników. To od mieszkańców, od ich potrzeb, a także od społecznych uwarunkowań zależy, jak będą wyglądały miasta. Nie możemy też wrzucać wszystkich do jednego worka, ponieważ każde z nich ma swój indywidualny gen. Wystarczy, że zmienię szerokość geograficzną, kontynent i widzę, że wyglądają one inaczej. Wiele miast, tak jak metropolii, powstawało w okolicznościach, których dziś nie ma. Mój Bytom zrodził się jako przestrzeń mieszkalna dla pracowników kopalni i ich rodzin. Dziś została nam jedna czynna kopalnia, a miasto dalej żyje i szuka dla siebie nowej nadziei. Światowa pandemia pokazała nam, że w każdej chwili mogą zaistnieć nowe okoliczności, które diametralnie zmienią nasze oczekiwania wobec miasta.
Nie widziałem miasta idealnego. Każde jest na swój sposób idealne, każde walczy z przeciwnościami, które w określonym czasie są pisane tylko jemu. Jestem uważnym obserwatorem miast i procesów w nich zachodzących. Kocham Nowy Jork, z jego fenomenem przedmieść takich jak Brooklyn, które tętnią życiem młodych, dystansujących się do „białych kołnierzyków” na Manhattanie, a jednocześnie ścierających się z planami bezwzględnych deweloperów. Równie mocno fascynuje mnie miasto świątyń – Angkor Wat, w którego opuszczonych przestrzeniach zakrólowała natura – zieleń dosłownie wrosła w architekturę. Przyglądam się np. Dhace, w której żyje 20 mln ludzi, a obok tradycyjnych budynków króluje blacha, karton i plastik. Polska też ma swój fenomen – ogródki działkowe – pokazujący, jak działa wyobraźnia ludzi bez architektów.
Te obserwacje budują moją świadomość, ale niestety nie dają żadnej szansy na odpowiedź, czy jest możliwe stworzenie miasta idealnego.
Oddala go od człowieka. Sama nowoczesność niczego nam nie da, nie szukajmy ratunku w technologii. Ona jest przydatna, tylko tyle. Żeby znaczyć więcej, musi się łączyć z człowiekiem, jego zwyczajami, kulturą. Miasta tworzone z petrodolarów, które mają imponować, przytłoczyć najlepszymi zdobyczami inżynierii, być ambasadorami technologii XXI wieku, tylko pozornie spotykają się z najważniejszymi potrzebami człowieka. Dużo więcej ludzkiego pierwiastka widzę w starszych miastach Bliskiego Wschodu, gdzie technologii jest bardzo mało, ale życia i człowieka dużo więcej. Wąskie uliczki Mediny, otynkowane elewacje i „suki” improwizowane każdego dnia, wydają się przestrzeniami bardziej witalnymi niż arterie i place nowoczesnego Dubaju. Nie ulegajmy ułudzie.
Dziś nie potrzebujemy miasta fortecy, które rozrasta się do gigantycznych rozmiarów. Wyczerpała się też formuła jednostki miejskiej z dominującym centrum, które napełnia się w godzinach szczytu i pustoszeje popołudniami. Dziś jest mi bliska dyskusja o miastach policentrycznych, z wieloma centrami rozlokowanymi w odległości przysłowiowych 15 minut. Widzę potrzebę utrzymania ludzi blisko siebie, słyszę jak ważne są przychodnia czy miejsce relaksu „na wyciągnięcie ręki”. Ludzie nie chcą już być trybem w maszynie transportującej ich do pracy i generującej ogromne straty dla środowiska.
Musimy wsłuchiwać się w potrzeby mieszkańców, bacznie obserwować ich zachowania, jako projektanci działać interdyscyplinarnie. Nie liczmy jednak na to, że uda się nam sprostać wszystkim oczekiwaniom. Niestety, nasze – architektów i urbanistów – marzenie o mieście idealnym może skończyć się tak, jak los brazylijskiego miasta Brasili, perfekcyjnie zaprojektowanego, które określane jest mianem betonowej pustyni, utopii. Nie wzbudza takiego zainteresowania jak tętniące życiem Sao Paulo. Nie da się narzucić sztywnej siatki na przestrzeń miasta. Rzeczywiście miasto nie poddaje się sztywnym regułom, ale obecnie obserwujemy również tego negatywne skutki – śródmieścia naszych miast przestają być dzielnicami mieszkalnymi.
Niestety, wyludniające się centra to prawdziwy rak zarówno polskich miast, jak i europejskich stolic.
Kraków, Wrocław, Paryż czy Madryt mają ten sam problem, który tak wyraźnie zobaczyliśmy podczas pandemii, gdy z serc miast zniknęli turyści i studenci. Puste śródmieścia wywołały gigantyczny smutek. To wina włodarzy, urzędników, ale i architektów oraz planistów. Przez długie lata koncentrowaliśmy dzielnice mieszkaniowe i towarzyszące im usługi na obrzeżach miast. Jestem pewien, że w którymś momencie nastąpi zwrot i wrócimy do tego fragmentu miasta jako mieszkańcy. Musimy pamiętać, że pozornie nieistotne decyzje mogą diametralnie odmienić całą dzielnicę. W Nowym Jorku, gdzie zarządzanie wydaje się perfekcyjne, powstały na trasie dawnej linii kolejowej park High Line miał więcej wpływu na ten fragment miasta niż wieloletnia, złożona polityka planistyczna.
To były szybkie reakcje i spontaniczne zabiegi miast, ich włodarzy i architektów. Pandemia zostanie z nami prawdopodobnie na dłużej, sądzę więc, że długoterminowo powinniśmy myśleć właśnie policentrycznie. Na pewno nie chcemy gromadzić się tłumnie w ciasnych przestrzeniach. Mam też silne przekonanie, że powinniśmy szukać prostych rozwiązań, by żyć wciąż jak najbardziej wygodnie i bezpiecznie zarazem.
Do tego modelu na pewno dąży wiele miast teraźniejszości. Idea tzw. 15-minutowego miasta sformułowana przez prof. Carlosa Moreno na Uniwersytecie Sorbona w Paryżu, odkurzona, powróciła do łask jako objawienie starej prawdy, że ludzie najlepiej czują się tam, gdzie wszystkie podstawowe funkcje mają w zasięgu zaledwie 15 minutowego spaceru. Nie trzeba daleko szukać, z takiego założenia wyszliśmy, projektując choćby krakowską dzielnicę „Mieszkaj w Mieście”.
Musimy jednak mieć świadomość, że już miasta starożytne miały w sobie cechy miasta 15-minutowego. Piramidy na pocztówkach z Egiptu wydają się stać na środku pustyni, tymczasem są na granicy Kairu… Może więc z jednej strony powrót do sprawdzonych idei, a z drugiej – do istniejących już zasobów, ale w nowej odsłonie? Jaki wpływ na rozwój miast może mieć rewitalizacja?
Rewitalizacja jest dziś jednym z narzędzi odpowiedzialnego projektowania. Nie każdy budynek da się uratować, ale warto pobudzić swoją wrażliwość na cenną przeszłość, która jest obok nas. Musimy być jeszcze bardziej uważni i szukać sposobów, by z pomocą technologii nadać budynkom nowe funkcje, zrehabilitowane przestrzenie wypełnić mieszkańcami lub pracownikami,tak jak dzieje się to np. w łódzkiej Fuzji. Dodatkowym argumentem dla wnikliwej analizy zastanej architektury jest dziś troska o środowisko. Na świecie nie brakuje fantastycznych przykładów rewitalizacji nie tylko budynków, ale i przestrzeni miast. Wspomniany już High Line w Nowym Jorku przyczynił się do ożywienia całej dzielnicy miasta, w której pojawiły się nowe usługi, a także przestrzeń odpoczynku.
Przede wszystkim od samych mieszkańców. To ich potrzeby i marzenia powinny być naszymi drogowskazami. Tak jak z projektowaniem ścieżek na trawniku. Architekci uważają, że sami są mądrzy, konsultują temat z pejzażystami, specjalistami od komunikacji, a potem przychodzą ludzie i wydeptują swoje ścieżki w zupełnie nowych miejscach.
reklama