Pełniłem w nim funkcję głównego projektanta. W czasie jednej z rozmów na temat przekształcenia fabryki padło stwierdzenie, że przedsięwzięcie nosi znamiona romantyzmu. Wcześniej nie traktowałem tego w taki sposób, jednak po namyśle, muszę się przyznać do udziału w szczególnie emocjonalnym projekcie. Romantyczności dodaje fakt, że nie tylko w mojej ocenie zapowiadało się na inwestycję zupełnie nieracjonalną finansowo. Inwestor jest jednak znany z wskrzeszania z powodzeniem obiektów, które upadają i których nikt nie chce kupić czy ratować.
Samo pierwsze zetknięcie z miejscem odbyło się w scenerii zachodzącego słońca. Byliśmy tam z przedstawicielami zleceniodawcy późnym wieczorem. Widok zabudowań zza ogrodzenia (obiekt był już zamknięty) wzbudził w nas ekscytację. Szykowało się kolejne wspólne wielkie wyzwanie (wcześniej razem zrealizowaliśmy m.in. osiedle i hotel Tobaco w Łodzi oraz zespół hotelowy Pałac i Folwark Łochów). Budynki cukrowni były szykowane do wyburzenia. Ratowanie naszej kultury kojarzy mi się z ochroną ginących zwierząt. To wielka satysfakcja zawodowa dla architekta.
Wiele aspektów procesu projektowania przebiegało w sposób standardowy. Dla mnie był on jednak pod wieloma względami odmienny. Od samego początku skupiliśmy się na maksymalnym uszanowaniu wartości zarówno kontekstu historycznego, jak i piętna odciśniętego na strukturze budynku przez kolejne pokolenia. W pełni wykorzystaliśmy potencjał drzemiący w różnorodności estetycznej i technicznej obiektu. Potraktowaliśmy jego złożoność jako atut – wyeksponowaliśmy faktury, kolorystykę, ślady działalności człowieka, pozostawione urządzenia i instalacje. Główną ideą realizacji Cukrowni Żnin była ciągłość funkcjonowania obiektu pomimo radykalnego przekształcenia jego funkcji. Prace remontowe miały charakter zabezpieczający, a nie renowacyjny. Jest to dawna fabryka użytkowana obecnie przez gości hotelowych. Nazwałbym ją przekornie inwestycją samoprojektującą się, choć mam tu na myśli łatwość, jaką wykazują artyści cyrkowi ćwiczący na trapezie. Zmierzyliśmy się z ogromem zagadnień projektowych, ale idea przewodnia budynku już tam była i nas przeniknęła. Kiedy pracowałem nad rewaloryzacjami innych obiektów objętych ochroną konserwatorską, niezbędne były studia nad właściwym przywróceniem charakteru zabytkowi. Trzeba było uczyć się epoki, zrozumieć ją. W Żninie miałem wrażenie jakbyśmy tylko sprzątali i wstawiali nowe meble. Choć tak naprawdę było to zbudowanie budynku wewnątrz z elewacją odwróconą do środka. Tę zewnętrzną – zabytkową – już mieliśmy. Wykonałem kiedyś podobny zabieg projektując budowę domu wewnątrz starej, rozpadającej się stodoły. Była w złym stanie, ale idealnie pasowała do krajobrazu i stała tam od stu lat. W przypadku cukrowni w jej główny budynek i halę magazynową z lat 80. XX wieku wstawiliśmy „kapsuły” pokoi hotelowych i miejsc pełniących funkcje uzupełniające, łącznie z aquaparkiem. Magazyn fabryki świetnie nadawał się na salę konferencyjną, a silos na melasę – na kino.
Podczas pracy przy obiektach pod ochroną konserwatorską zwyczajową troską objęte są pozostałości wystroju, np. w postaci sztukaterii czy stolarki. Dla nas takimi pamiątkami były suwnice, nitowane belki, słupy, kolumny żeliwne i kanały z pompami, a ściany z zaciekami i śladami po instalacjach traktowaliśmy jak freski. Zwieńczenie stropu gigantycznymi zsypami na koks nadało też charakter restauracji. Zamiast piwnic mieliśmy długi ceglany czopuch z kotłowni do komina. Aby nie stracić i nie zasłonić pierwotnego, prawdziwego wnętrza, musieliśmy podejmować niejednoznaczne pod względem technicznym decyzje. Należało wymyśleć rozwiązania zamienne, posiłkować się ekspertyzami i konsultacjami ze specjalistami. Pozostawiliśmy stalowe ramy okienne, przesuwając właściwe okna do tyłu, wzmocniliśmy konstrukcyjnie i pożarowo istniejące kratownice, budowaliśmy dodatkowe wzmocnienia, aby stare, niespełniające warunków bezpieczeństwa, elementy mogły pozostać na swoim miejscu.
Ze specyfiki struktury budynku wynika, że niezwykle istotną dla sukcesu częścią projektu były wnętrza. Skala ich opracowania była ogromna, dlatego nad ostatecznym efektem pracowało oprócz nas kilka zespołów – pracownie Arche, MML i MIXD. Wykorzystywane były wszelkie pozostałości wyposażenia fabryki, w dodatku praktycznie żaden element się nie powtórzył, co dało poczucie autentyczności przestrzeni. Użytkownicy co kilka kroków są zaskakiwani niespodziewanymi widokami, a ekspresyjny styl wystroju silnie oddziałuje na emocje.
Cały kompleks obejmuje 27 budynków. Jednym z wyzwań było zaplanowanie ich funkcji. Jest to oczywiście domena inwestora, ale uczestniczenie w tym nie należy do najłatwiejszych zadań. Wielokrotnie zawracaliśmy z obranej drogi i zaczynaliśmy od początku. Ta praca trwa nadal – obiekt zaczyna mieć charakter centrotwórczy i przyciąga następne inwestycje.
Cechą charakterystyczną firmy Arche, jest aktywny udział w pracach projektowych. W tym przypadku również jej wkład pracy i pomysłów był bardzo duży. Inwestor nie czekał na rozstrzygnięcia problemów, ale aktywnie uczestniczył w ich rozwiązywaniu. W naszej pracowni przez trzy lata nad projektami pracowało jednocześnie do 11 architektów, czyli połowa zespołu. Wielkie zrozumienie w podejściu do starej tkanki budynków wykazali wszyscy zaangażowani: od konstruktora, przez firmy instalacyjne, po kierownika budowy. Był nim inż. Marcin Hołub, który prowadził budowę nie tylko sprawnie, ale też ze zrozumieniem efektu, jaki chcieliśmy osiągnąć. •
reklama